Ale przecież nie ciągiem, musimy gdzieś przystanąć, nasycić oczy i kary aparatów - miejsce, gdzie rozbijają się największe fale świata wydaje się być do tego idealne! I pewnie jest, jak akurat nie ma flauty ;/
Wchodzimy do twierdzy i podziwiamy widoki, dla nas i tak warto było (tylko dojazd do atrakcji ciężki, a parking niemal niemożliwy), a miasto wydaje się z tej perspektywy piękne, więc wpisujemy na listę "na następny raz" i ruszamy dalej.
Do Lizbony wjeżdżamy wcześnie, wyładowujemy bagaże w zabytkowej kamienicy (Airbnb Little Mimi), w której będziemy mieszkać i jedziemy oddać naszego dzielnego żuczka :)
Z wypożyczalni podrzucają nas na lotnisko, skąd bez bagażu, lekcy jak piórka jedziemy sobie metrem na punkt widokowy taplać się w kolejnym zachodzie. No bjutiful! :D