Znaleźliśmy biuro podróży, które skusiło nas dwójką Polaków zapisanych na tą samą wycieczkę, innym planem podróży niż pozostałe i anglojęzycznym przewodnikiem. Mieliśmy wyjechać o 10:30 wyjechaliśmy o 12:00 lekko poddenerwowani. Opóźnienie wyniknęło z problemu z zatankowaniem samochodu na jedynej stacji w mieście, kolejka na 2h stania :/. Potem pojechaliśmy na Salar. W naszym samochodzie jechali Polacy: Kasia i Maciek, których nienawidzimy za ich półtoraroczną podróż naokoło świata ;) - taki żarcik kochani - mam nadzieję, że przekroczenie granicy z Chile odbyło się bez większych problemów poza tymi pierwszymi. Poza Kasią i Maćkiem towarzyszyli nam kochana Olivia z Francji (what would we do without Your spanish :) ) i szalony Paulo z Argentyny.
SALAR!!! Miałem napisać dużo o tym miejscu, najbardziej oczekiwanym przezemnie w całej wycieczce. Nie napiszę bo wszystko co bym opisał słowami byłoby kiepską namiastką rzeczywistości. Myślę, że już teraz mogę powiedzieć, że piękniejszego miejsca na Ziemi nie zobaczę w życiu. Całe Bolivijskie Altiplano to jak wycieczka po różnych planetach. Ktoś kiedyś napisał na jednym z blogów, że śpiąc w samochodzie podczas jazdy przez ten region to ominięcie jednego świata co godzinę. Miał rację. Już planuję jak tu wrócić, a muszę bo zostawiłem tu coś więcej niż monetę - na nieprawdopodobnym zachodzie słońca nad Salarem zgubiłem obrączkę ślubną :(((
Pierwszy nocleg po Salarze, w solnym hotelu - czyli luksus w postaci ciepłego prysznica. Nie załapałem się bo termę zasilaną generatorem wyłączyli o 21:00, światło z paneli słonecznych o 22:00 ;) na zewnątrz -5 w środku z 10 stopni. Śpiwory targane przeze mnie przez cały Meksyk i Gwatemalę są zbawienne.