Wstaliśmy o uroczej godzinie 3:00 w środku nocy, aby zdążyć przed żądnymi przygód leszczami stanąć w kolejce do wejścia. Koszmarna pora wynika z faktu, iż na bliźniaczy (acz prawie dwa razy wyższy) szczyt Wayana Picchu wpuszczają dziennie jedynie 400 pierwszych nieszczęśników, którzy tym samym mogą dostąpić niewątpliwego zaszczytu wczołgiwania się na 2700 metrową górę po inkaskich pseudoschodach. Na miejsce odjazdu busów dotarliśmy przed czwartą i ku naszemu zdziwieniu multilingwistyczny wąż zapaleńców ciągnął się już na długość kilku busów. O 5:45 udało mam się wsiąść do szóstego! Po dojechaniu pod bramę krótki sprint do stempelkowni i mamy! Pieczątka uprawniająca do wejścia na Wayana zdobyta! Można na chwilę zdechnąć. Ale gdzie tam, przecież za rogiem jest najbardziej niesamowite miasto całej naszej wyprawy! Wdrapaliśmy się na wyniesienie za bramą i zamarliśmy. Za wieloma górami, za wieloma lasami, na wysokości 2 tysięcy metrów, otoczone koroną Andów, przytulone do wierzchołka Wayana Picchu leży stare miasto Inków. Jak opisać coś, co swym majestatem sprawia, że stoisz w niemym zachwycie z otwartą buzią i wysoko uniesionymi brwiami? Usiedliśmy sobie skwapliwie, podziwiając bez końca panoramę gór i idealnie w nią wkomponowane imponujące miasto. Dopiero tu się naprawdę czujesz jak w baśni. Widok jest tak nierealny, że nie mogliśmy się napatrzeć. Chłoneliśmy wzrokiem szczegóły i całokształt, a i tak umysł miał problem z ogarnięciem tego, co widzi. Nie mogliśmy się nasycić. Nie muszę wam mówić, ile mamy zdjęć praktycznie takich samych :). Mam nadzieję, że ten widok i to wrażenie pozostanie w nas na zawsze. Zeszliśmy z naszego punktu obserwacyjnego i weszliśmy do miasta podziwiać kunszt kamieniarski Inków i mamrotać co chwila w niedowierzaniu "że też im się chciało!". Przeszliśmy przez miasto kierując się na wielki szczyt górujący nad Machu Picchu. Punkt sprawdzania wybrańców ochrzcił nas nr 245 i już mogliśmy się wspinać. Tia. No :). Stoisz przed olbrzymią górą, której wierzchołka nawet nie widzisz i zastanawiasz się ile dni potrzebujesz, żeby tam się wczołgać. A wystarczyło 1,5 godziny. Masakra, po brymbulcach wielkości małego stołu, a czasami stołeczka idących prawie pionowo w górę, z zimnoobojętną skałą z jednej i uśmiechniętą przepaścią z drugiej strony, przy czym jedną od drugiej dzieliło czasami mniej niż pół metra, a barierka zabezpieczająca pojawiała się odwrotnie proporcjonalnie do chęci zawrócenia. Hej przygodo! Było zajebiście :))). Najwyższy okoliczny szczyt, panorama 360 stopni na koronę Andów i wijącą się dookoła Wayana rzekę Urabamba i Machu Picchu na dłoni. Pięty obtarte, nóg w pupie nie czuję, było warto, dziękuję ;)))