Wstaliśmy bez niespodzianek (nuuudy) i ruszyliśmy do Swakopmund - miasta bardziej niemieckiego, niż niejedno w Germanii. Droga malownicza, bo wiodąca przez ogromny park narodowy - a w nim NIKOGO. Dzikie zwierzątka hasają swobodnie, strzeliliśmy jakiegoś szakalo-liska i Pumbę - dziką świnię z kreskówki o Królu Lwie, tak brzydką, że aż słodką :). Impali, oryksów i strusi już nie szczelamy, nuuudy ;). Wyjechawszy z parku trafiliśmy na dziwne formacje skalne, które rzecz jasna Jureczek musiał zeksplorować. Poleciał więc opstrykać skały a ja wypoczywałam w kojącym szmerze klimatyzacji, gdy wtem zatrzymuje się obok nas turystyczna terenówka (czyli biali) i pokazując paluchem na nasz tył oznajmiają: guma! Wezwany okrzykiem Jureczek nadbiegł rączo i zakląwszy pod nosem bez zwłoki przystąpił do zmiany. Poszło składnie w przeciwieństwie do zamocowania uszkodzonego koła na trzymadle: jakiś debil zainstalował na stałe ozdobny kapsel z logo Suzuki, który to kapsel skutecznie uniemożliwiał zamocowanie kapcia na zewnątrz. Resztę drogi Blania przebyła z kolanami pod brodą i oponą za siedzeniem. Cud, że weszła. Gorzej, że jutro niedziela i wszystko zamknięte... :/
Dojeżdżając do Swakopmund zauważyliśmy skradający się mrok. Ale coś było nie tak: do zachodu słońca zostały jeszcze 2 godziny, a horyzont wyraźnie ciemniał. Burza piaskowa? W życiu nie widzieliśmy burzy piaskowej, więc skąd niby mamy wiedzieć? Do miasta niedaleko, ze 40 km, a tym samym do oceanu. No tak. Chmurzyska nad dużo cieplejszym lądem! Zjawisko jest ponure, robi się ciemno, zimno i nieprzyjemnie. Miasto największe, jakie do tej pory widzieliśmy w Namibii. Biało-czarno na ulicach, trudno stwierdzić, który kolor przeważa. Głodni okrutnie usiłując zaoszczędzić, szukamy najtańszego campingu i aby szybciej, jemy w... KFC ;)! Smakuje inaczej, niż u nas, dodatki są inne, więc to nie do końca zmarnowane doświadczenie. Czwarty camping okazuje się dwukrotnie tańszy niż poprzednie, więc kolacja wyszła nam za darmo :). Jest wietrznie i siąpi, rozkładamy szybko namiot i idziemy spać. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić: na prawie pustym campingu w jednym z jego końców trwa coś w rodzaju zjazdu młodzieży katolickiej. Jakiś nawiedzony kolo zawodzi wniebogłosy "chwalić Pana" i "kochaj Jezusa" itp, dobrze chociaż, że robi przerwy i wtedy czarne dusze grają na żywo zajefajną muzę, jak na filmach! Koło 21. wszystko cichnie i camping pogrąża się we śnie.