Mój ulubiony przymiotnik w opisie podróży, czyli jesteśmy oszołomieni! Niezwykła miejscowość na szczycie góry, magiczny zamek ponad chmurami i fantastyczny spektakl natury.
Wstaliśmy przed świtem i poszliśmy na zamek templariuszy - to już dobrze wróży ;)
Jest WSPANIAŁY. Wielki, rozłożysty, otoczony idealnie zachowanym murem, którego precyzyjnie wyciosane olbrzymie "cegły" zastanawiają precyzją, bo zaprawy prawie nie ma (nie przez lata erozji, tylko tak ciasno są spasowane). Żadnych barierek, żadnych zakazów. Możesz wejść, gdzie chcesz. Tylko najpierw pomyśl ;)
Słońce wstało różowo-pomarańczowe, zalało światłem płaskowyż poniżej i... podniosło mgłę. Mleko zalało wszystko na ponad godzinę, byliśmy sami w ciszy zimnego poranka na szczycie baszty ruin zamku na szczycie wielkiej góry. Wow. Nawet ptaków nie było słychać.
Aż usłyszeliśmy z daleka dzwoneczki owiec. A mgła się zaczęła unosić. A w okół zaczęły krążyć chmary jaskółek. I wszystko w złotym świetle poranka zaczęło żyć.