Wystartowaliśmy o 09:15 a wylądowaliśmy o 09:05 - dzięki zmianie czasu zaoszczędziliśmy 10 minut ;)
Lot, chociaż najkrótszy ze wszystkich przez nas odbytych, był zdecydowanie najciekawszy - lecieliśmy wzdłuż łańcucha Andów, których ośnieżone szczyty tworzyły naturalną granicę dla chmur nad Amazonią - po 'naszej' stronie niebo było błękitne. Potem lecieliśmy nad ogromnym jeziorem Titicaca łączącym Peru i Boliwię. W końcu zbliżając się do Cusco wlecieliśmy w kotlinę: samolot leciał wąskim rękawem utworzonym przez okalające miasto wzgórza, tak wydawało się blisko zboczy, że na chwilę wstrzymaliśmy oddech. Charakterystyczne tarasowe stoki wydają się nierealne, wycięte żywcem ze scenografii "Władcy Pierścieni". Niesamowity lot :)
Cusco jest śliczne. Stare, urokliwe kamienice z cudownymi balkonikami, które w większości są udostępnione gościom mieszczących się tam kawiarenek. Brukowane uliczki pną się w górę i w dół tworząc malownicze kaskady domów z ozdobnymi okiennicami. Całe przypomina trochę nasz Nowy Świat, tylko z tą uroczą patyną starości, która czyni je autentycznym. W cudownym mieście morze turystów - jutro największe święto Inków - Festiwal Słońca. Wybieramy się na niego z Dianą - Brytyjką poznaną w Uyuni, która specjalnie na to święto przylatuje powtórnie do Cusco. Będzie bal!