Wstawszy bladym switem i dokonawszy niezbednych czynnosci higieniczno-kulinarnych, udalismy sie pospiesznie - chcac uniknac upalu - w strone wielkiej gory Brandberg i prastarych malunkow jaskiniowych. Po prawie trzech kilometrach w czajacym sie juz skwarze dotarlismy do jaskinki ze zwierzatkami malowanymi krwia i olejkami roslinnymi. Wsrod nich miala sie znajdowac slynna na caly swiat Biala Dama. No i rzeczywiscie, miedzy zwierzatkami widnieje kilka postaci, w tym najjasniejsza, tyle, ze po pierwsze ma siusiaka, a po drugie dzide - nie moze byc watpliwosci - zamiast Bialej Damy jest Czarny Facet! No niezly zarcik! Gamon, ktory go znalazl sie pomylil, sikawki nie zauwazyl i poslal w swiat wiesc, ze znalazl Biala Dame. Fachowcy, ktorzy sie zjechali oceniac cudo jasno dali mu do zrozumienia, co o nim sadza, ale informacja juz poszla w swiat i za duzo zachodu by bylo, zeby wszystko zmieniac. A bialy byl dlatego, ze to byl szaman, ktory sie wytarzal w czyms tam podczas rytualu. Postanowilismy zazadac zwrotu pieniedzy, jako ze jedyna Biala Dama, bylam tam ja! ;)
Rozbawieni ruszylismy w strone kolejnych malunkow skalistych, jednakze lejacy sie z gory zar wystraszyl Blanie skutecznie, tak ze Jureczek pognidolcowal z Germanskimi turystami i przewodnikiem sam. Blania grzecznie czasu nie marnowala, tylko notatki na bloga pisala ;). Zeby nie bylo, ze dzien minal bezbolesnie, urwal nam sie reflektorek, ktory moj makgajwerowy mezus ujazmil drutem. Noc spedzilismy w Palmwag, gdzie na campingu jedlismy najpyszniejszego hamburgiera z trudno stwierdzic czego, na swiecie :)))