Ruszylismy z kopyta zakladac caly dzien na droge. Mielismy ladawac w Opuwo, przystanku posrednim do wodospadow o wdziecznej nazwie Epupa ;). Droga jednakze zaskoczyla nas swa gladkoscia, w Opuwo wyladowalismy kilka godzin przed zachodem slonca, a ze wiocha wielce nieciekawe, zeby nie powiedziec nieprzyjazna, wiec sila rozpedu po dokonaniu niezbednych zakupow w miejscowym prawie hipermarkecie postanowilismy ciagnac dalej i nocowac po drodze. A ze dalej cywilizacja zaginela, to pociagnelismy do konca, jako ze spanie za poboczu w dziczy nie stanowi mojego szczytu marzen (Jureczek owszem,chetnie by). Musielismy potrabic pod brama, bo po zmierzchu zamykaja, Pani Murzynka nas wpuscila, wcisnela na pelnym campingu (rzadko sie zdarza, zwykle sa jakies dwa samochody i pusto) miedzy drzewa i zostawila samym sobie. Wylaczylismy silnik i zamarlismy slyszac niesamowity huk spadajacej wody. Parkowalismy zaraz obok wodospadu! Niesamowite wrazenie. Poszlismy w strone zywiolu i zamarlismy po raz drugi. Rzeka srebrzyla sie w poswiacie zblizajacego sie do pelni ksiezyca blyszczac niesamowicie. Samego wodospadu nie bylo widac, gdyz oboz byl na jego szczycie, widzielismy "jedynie" mieniaca sie mgielke w miejscu, gdzie wodaspadajac z duzej wysokosci rozbija sie o skaly. Magiczne...