Ruszylismy z Kalahari po zapasach ze straznikami przy wyjezdzie, bo chcieli nam policzy za dodatkowa dobe, ale dobry-zly policjant dziala zawsze: Jureczek byl rozsierdzon wielce, jabralam Pania Strazniczke na litosc i bez dodatkowych kosztow ruszylismy strzala ku granicy i dalej na zachod do stolicy Namibii. W Windhoek mielismy sie spotkac z uczynnym naszym namibijskim ekspertem Philipem, ktory mieszka tu od lat organizujac takim jak my i nie tylko, safari i inne przygody na Czarnym Ladzie pod szyldem Wild Wind Namibia. Rzecz jasna rodacy z golymi recami w gosci nie ida, wiec przez pol Afryki wiezlismy krakowska, wodke i... kisielki :). Zostalismy przyjeci jak starzy dobrzy znajomi i czulismy sie krolewsko podjeci przez Philipa i jego rodzine. Dziekujemy jeszcze raz bardzo!